"...Dobrym Słowem" - z wtorku XXI tyg. zw. "I" (28.08.2007)

Autentycznie i na bieżąco

1 Tes 2,1-8; Ps 139; Mt 23,23-26

Fascynujące, że każdy, kto narodził się z Ducha, jest na bieżąco ze swoim życiem przed Panem i przed innymi ludźmi. Moglibyśmy powiedzieć, że jest przezroczysty. Autentyczność wypływająca z jego życia w Duchu jest niezwykle ujmująca. Ktoś taki jest naturalny w swoich gestach, spojrzeniach, zachowaniach, rozmowach. Widać po nim, co przeżywa. Nie znaczy to, że jest głupio wylewny czy sztucznie egzaltowany, ale jest na bieżąco z tym, co przeżywa. Przyglądamy się temu zjawisku słuchając dziś św. Pawła, którego poniosły emocje. Nie należy kojarzyć tego z niewłaściwą postawą. W przypadku św. Pawła wskazuje to na sposób, w jaki zwraca się do braci i sióstr Tesaloniczan. Pisze do nich jak ktoś ogromnie poruszony.

Panie, Ty w mocy Świętego Ducha pozwalasz doświadczyć, że Twoje słowo jest żywe, skuteczne, zdolne osądzić pragnienia i myśli serca. Spraw, aby teraz stało się to udziałem naszych serc.

Fascynujące, że każdy, kto narodził się z Ducha, jest na bieżąco ze swoim życiem przed Panem i przed innymi ludźmi. Moglibyśmy powiedzieć, że jest przezroczysty. Autentyczność wypływająca z jego życia w Duchu jest niezwykle ujmująca. Ktoś taki jest naturalny w swoich gestach, spojrzeniach, zachowaniach, rozmowach. Widać po nim, co przeżywa. Nie znaczy to, że jest głupio wylewny czy sztucznie egzaltowany, ale jest na bieżąco z tym, co przeżywa.

Przyglądamy się temu zjawisku słuchając dziś św. Pawła, którego poniosły emocje. Nie należy kojarzyć tego z niewłaściwą postawą. W przypadku św. Pawła wskazuje to na sposób, w jaki zwraca się do braci i sióstr Tesaloniczan. Pisze do nich jak ktoś ogromnie poruszony.

Przypomnijmy, że Tesaloniczanie w niezwykle jednoznaczny sposób nawrócili się od bożków do Boga żywego i prawdziwego, to znaczy, radykalnie zerwali z fałszywym kultem i przejęli się tym, że Bóg jest między nimi. Ich też poniosło i trochę się rozpędzili – część z nich przestała się zajmować codziennością i oczekiwała dnia Pańskiego. Część miała kłopoty ze sprawami dotyczącymi zmarłych – co z nimi będzie. Część bała się o swoje przyszłe życie, o swój udział w chwale Pana.

Paweł zwraca się do Tesaloniczan, bo nie może ich – rozkołysanych miłością Pana, zachwyconych Bogiem – zostawić samych sobie. Pisze list, żeby ich formować. Ponosi go tak dalece z tej przyczyny, że czuje się z nimi związany i za nich odpowiedzialny.

Uświadamia im bardzo ważną prawdę, że przyjście apostołów, którzy głosili słowo wraz z Pawłem, nie okazało się daremne. Chociaż ucierpieliśmy i jak wiecie, doznaliśmy zniewagi w Filippi – Paweł był tam biczowany, ośmieszany. Możemy sobie wyobrazić, co to znaczy być wyśmianym, ubiczowanym. Może mieliśmy takie doświadczenie, że byliśmy za coś odpowiedzialni. Pamiętam, jak ksiądz, który mi imponuje autentycznością, bardzo odważny w swoich przemowach, opowiadał kiedyś, że zgłosił się w szkole do recytacji wiersza. Stanął przed publicznością i nagle wszystko zapomniał. Widownia zaczęła się śmiać. Było to przeżycie bardzo przykre dla dzieciaka.

Wejdźmy w takie doświadczenie, jeżeli jesteśmy w stanie. Jakie to bolesne, kiedy człowiek jest wyśmiewany, chociaż mówi z serca, kiedy ktoś czeka tylko, żeby go palcem wytknąć.

Paweł przechodzi przez coś takiego. Głosi odważnie Jezusa i jest wyśmiewany. Są nawet wynajmowani ludzie, żeby „zająć się” w odpowiedni sposób kimś takim, jak Paweł: podburzyć pobożne a wpływowe niewiasty przeciw niemu. Apostoł jest biczowany, doznaje zniewagi w Filippi, ale nabiera odwagi w Bogu, aby dalej głosić Ewangelię pośród wielkiego utrapienie.

Nie ma komfortu w głoszeniu Słowa Bożego. Nie ma komfortu dla chrześcijanina w wierności Bogu na co dzień. Co my mamy za komfort? Budzimy się rano i nie wiemy, czy będziemy mieć doła, czy będziemy się dobrze czuć, czy nam coś wyjdzie, czy nie. Jeśli ktoś czeka na komfort, to niech sobie wiarę zmieni. Wśród wielkiego utrapienia – mówi św. Paweł. Nabiera odwagi w Bogu. W jakim Bogu? – W Tym, który go budzi rano.

Upominanie zaś nasze nie pochodzi z błędu ani z nieczystej pobudki, ani z podstępu, lecz jak przez Boga zostaliśmy uznani za godnych powierzenia nam Ewangelii – zostaliśmy uznani za godnych słuchania słowa Bożego. Chociaż zaraz będziemy się wykręcać: Panie, nie jestem godzien, abyś przyszedł do mnie, ale powiedz tylko słowo...

Zostaliśmy uznani za godnych tego, by Ewangelia była nam głoszona. Paweł ma świadomość, że to Bóg go przynagla, mimo wielkiego utrapienia, i staje przed Tesaloniczanami jako ktoś autentyczny. Nie podlizuje się im – o, jak dobrze, żeście przyszli. Jesteście cudowni, fantastyczni... Tak dużo macie zajęć, a chcecie spotkać się z Panem w Jego słowie. Mówi o tym: Nigdy przecież nie posługiwaliśmy się pochlebstwem w mowie, jak wiecie, ani też nie kierowaliśmy się ukrytą chciwością.

Paweł obnaża się aż do bólu. Zaraz powiemy dlaczego. Nie kieruje się ukrytą chciwością. David Wilkerson w książce „Nicky Cruz opowiada” opisuje pewne zdarzenie. Tytułowemu bohaterowi trudno było uwierzyć, że ten, który przyszedł mu głosić Ewangelię, rzeczywiście chce mówić o Chrystusie, bo miał przed oczami wypaczony obraz głosicieli słowa Bożego: jeden, wraz z tłumem ludzi, wpadał w ekstazę, krzyczał: Jezus jest Panem! A drugi chodził i wyjmował z kieszeni pieniądze.

Św. Paweł mówi, że nie kieruje się ukrytą chciwością. Znaczy to, te wszelkie stosowane przez niego wybiegi nie służą zbieraniu kasy. Nawet nie chciał być dla wspólnoty ciężarem, chociaż należało mu się, żeby go utrzymywała, bo głosił słowo Boże. Powie o tym później.

Nie kierowaliśmy się ukrytą chciwością, czego Bóg jest świadkiem, nie szukając ludzkiej chwały ani pośród was, ani pośród innych.

Głosimy Ewangelię nie po to, aby się podobać nie ludziom, ale Bogu, który bada nasze serca.

Co takiego Paweł miał już na swoim koncie – nie w banku, ale na koncie doświadczeń – skoro pisze takie rzeczy? – Podejrzewano go, że jest nieautentyczny. Pamiętamy, że się musiał tłumaczyć czy schodzić do poziomu takiego dialogu, kiedy mówił, że wszyscy głosiciele słowa chlubią się i przechwalają posiadanymi darami, talentami. Natomiast jeżeli ja miałbym się czymś chlubić – mówi Paweł – to chlubię się z moich słabości, bo to Bóg mnie umacnia, pokazuje mi, że ile razy wryje mnie w ziemię, tyle razy On objawia swą moc.

Paweł mówi o swych doświadczeniach. Był podejrzewany o nieautentyczność, o chciwość, o to, że nie chce żadnych pochlebstw, komplementów, ale wyciąga pieniążki. Paweł się z tego tłumaczy. Jest autentyczny w swoim trwaniu przy Panu i tak się przedstawia Tesaloniczanom. To główny motyw tej części rozważań.

Jako apostołowie Chrystusa mogliśmy być dla was ciężarem, my jednak stanęliśmy pośród was pełni skromności, jak matka troskliwie się opiekująca swoimi dziećmi.

Apostołowie Chrystusa – pełni skromności – mają ukazywać matczyną troskliwość. Jest to rzadkie porównanie, co nie znaczy, że w ogóle nie występuje w Piśmie Świętym. Bóg troszczący się o swój lud jak mama jest ukazywany w Starym Testamencie niejeden raz. Tu Paweł odwołuje się do takiego obrazu: jak matka troskliwie się opiekująca swoimi dziećmi. Emocje mu puściły. Potrzebne to było Tesaloniczanom, żeby poznali swojego apostoła, ukochanego nauczyciela, swojego mistrza. Żeby spojrzeli na niego także od strony emocjonalnej, od takiego otwarcia serca.

Będąc tak pełni życzliwości dla was, chcieliśmy wam dać nie tylko naukę Bożą, lecz nadto dusze nasze, tak bowiem staliście się nam drodzy.

Co przez to Paweł chce osiągnąć? – Jest na bieżąco ze swoją wiarą, ze swoją autentycznością w wierze. Do wielu ludzi nauka Boża jeszcze nie trafiała, mówienie o Jezusie nie docierało, ale jak zobaczyli pełne oddanie apostoła, coś zaczynało im świtać.

Fascynujące są postawy osób zrodzonych w Duchu. Fascynujące jest to, że są autentyczne i na bieżąco z Panem Bogiem.

Przyjdzie moment, że Paweł będzie bardzo surowy. Do jednej z założonych wspólnot napisał bardzo mocny, ostry list z upomnieniem. Po napisaniu tego listu wspólnota dała mu przez niektóre osoby do zrozumienia, że taki zdecydowany jest tylko w piśmie, ale jak zjawi się osobiście, to będzie niemotką... Paweł też mocno to przeżywał i mówił: Jeżeli używam takich mocnych słów, to nie w innym celu, jak tylko po to, żeby wam uprzytomnić, jak ważne jest trwanie w nauce Bożej, nieodchodzenie od niej. Jak będzie trzeba upomnieć, to też upomni. Nie podlizuje się. W Liście do Tesaloniczan puściły mu emocje, ale nie chce zdobyć tłumu emocjami.

Pytanie, które może wynikać z tego rozważania, jest związane z naszym stanem relacji z Panem: Na ile jesteśmy autentyczni i na bieżąco w relacji z Nim?

Na ile jesteśmy emocjonalni, kiedy emocje nas nachodzą? Na ile rozmawiamy z Panem Bogiem naszymi emocjami?

Na ile jesteśmy w przeżywaniu wiary chłodni, kiedy ogarnia nas chłód?

Na ile szepczemy, nie będąc do końca przekonani o tym, że nasze słowa wychodzą poza mur kościoła czy ściany domu? Czy są w stanie przebić ten mur i dotrzeć do nieba?

Na ile jesteśmy autentyczni w tych relacjach z Panem?

Stawiamy pytanie o autentyczność. Mam być na bieżąco. Nie mogę być ciągle na najwyższych duchowych obrotach, bo słabnę. Nie mogę być ciągle zdołowały, bo są chwile, kiedy zdołowanie już nie wytrzymuje, chciałoby wyjść wyżej, potrzebuje jakiejś góry.

Na ile jestem autentyczny?

O tę autentyczność Paweł dba wobec wspólnoty, głosząc słowo. Dzisiaj do nas to słowo jest również kierowane.

Drogie siostry i drodzy bracia, na ile jesteśmy autentyczni w naszej wierze? Jak jest z naszą autentycznością? Czy żyjemy wspomnieniami sprzed siedemnastu, sprzed dwunastu lat, dwóch tygodni, z rekolekcji? To jest jakość naszej wiary w tej chwili? Czy też snujemy plany, jak to będzie, kiedy zmieni mi się serce, odmieni się moja sytuacja... Na ile jestem teraz przed Bogiem, który chce mnie uchwycić w tej chwili?

O tę autentyczność dba Jezus, który wczoraj rozpoczął siedem bardzo ważnych – równie ważnych jak błogosławieństwa – słów biada, skierowanych do faryzeuszy. Dzisiaj akcentuje obłudę. Rozprawia się z nią. Roztrzaskuje, roztrzepuje ją w drobny mak. Stosuje zabieg, który można by nazwać świętą ironią. Ironizuje w sposób święty. Tylko mistrz może tak czynić. Jezus jest Mistrzem. Stosuje świętą ironię, bo nieraz trzeba ironicznie do pewnych rzeczy podejść, żeby zwrócić uwagę człowieka napuszonego, chodzącego z głową w chmurach. Nie po to, by go skaleczyć, ale by dotknąć i dać okazję do nawrócenia, a przynajmniej do przemyślenia, bo nawrócenie jest następnym krokiem.

Słyszymy, jak Jezus mówi: Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy! Bo dajecie dziesięcinę z mięty, kopru i kminku. Spełniacie przepis Prawa. Obrzędowo jesteście na najwyższych poziomie. Kto wam coś zarzuci? Do spowiedzi chodzę? – Chodzę. Na Mszę chodzę? – Chodzę. Księdza po kolędzie przyjmuję? – Przyjmuję. Obrzędowo wszystko jest dopracowane.

Lecz pomijacie to, co ważniejsze jest w Prawie: sprawiedliwość, miłosierdzie i wiarę. Teoretycznie faryzeusze są świetni. Nasuwa się tu przykład z filmu Kto nigdy nie żył. W jednej ze scen ukazani są siedzący przy stole teoretycy religijni: profesor i dwie pobożne kobiety. Zastanawiają się, jak tu żyć w tym świecie: tyle narkomanów, homoseksualistów. Profesor mówi, że Jezus wychodził do takich osób, pomagał im. Nagle pada pytanie postawione przez głównego bohatera filmu (nie zdradzę, o kogo chodzi; jeśli ktoś nie widział filmu, niech pisze do Watykanu, żeby odpuścił mu ten grzech zaniedbania : ) – A gdybym ja był homoseksualistą albo chorym na AIDS? – Co ty, nie mów takich rzeczy... Następuje zmiana tonu głosu.

Na ile jesteśmy w naszej wierze autentyczni, a na ile teoretyczni, obrzędowi? Żeby to stwierdzić, pytajmy siebie dalej: Jak wyglądała moja ostatnia modlitwa, ostatni dialog z Panem?

Jak wygląda moje teraz w spotkaniu z Bogiem?

Na ile jestem przed Panem obrzędowo, a na ile na żywo?

Owszem, Jezus nie przeczy, że obrzędowość jest potrzebna. Mówi: To zaś należało czynić, a tamtego nie opuszczać. Nie opuszczać sprawiedliwości – oddawać Bogu, co Mu się należy, podobnie człowiekowi. Nie opuszczać miłosierdzia – miłości ujmującej. Jak Bóg przebaczył mnie, tak i ja przebaczam. Nie opuszczać wiary, która jest światłem dla tego wszystkiego.

Przewodnicy ślepi, którzy przecedzacie komara, a połykacie wielbłąda. Nad drobnymi sprawami dzióbiemy jak te kury, a gdy przyjdzie do konkretnego przełożenia na życie, to mijamy się z Panem Bogiem w sposób jednoznaczny.

Jezus mówi to, żeby oczyścić nas ze złudzeń, że już jesteśmy uporządkowania, że z nami jest wszystko dobrze albo wszystko źle. Tak, jak budzi faryzeuszy, tak budzi i nas, bo za chwilkę powie w drugiej osobie liczby pojedynczej. Do kogo to powie? – Do ciebie, droga siostro, drogi bracie.

Faryzeuszu ślepy! Oczyść wpierw wnętrze kubka, żeby i zewnętrzna jego strona stała się czysta.

Co to miałoby dzisiaj być w moim przypadku?

Dbacie o czystość zewnętrznej strony kubka i misy, a wewnątrz pełne są zdzierstwa i niepowściągliwości.

Co to za pozory są dziś do nazwania po imieniu w nas?

O jakie wnętrze Chrystus apeluje, żebyśmy dbali?

Chrystus ma prawo tak do nas mówić. Ma prawo tak się zwracać, bo Jemu zależy na nas. Nawet gdyby ktoś dziś oczekiwał słowa pocieszenia, plastra miodu na serce, to słyszy: Faryzeuszu ślepy! Nawet gdyby się nastawiał, że dzisiaj się uspokoi, wyciszy, to słyszy: Faryzeuszu ślepy! Ładnie, Panie Jezu... To ja przychodzę, żeby usłyszeć ciepłe słowo, zostać pogłaskanym, a Ty mówisz: Faryzeuszu ślepy! – Tak. – Ale w stu procentach to nie jest do mnie... – Na pewno jest do mnie i na pewno to słowo zdolne jest odsądzić pragnienia i myśli serca. To słowo gotowe jest zmierzyć się z moim kłamstwem, ukrytym pod czymś – zewnętrzna strona kubka i misy czysta, wewnątrz brud. Co to jest?

Pod czym się skrywam?

Co jest elementem przetargowym w moich dialogach z Panem Bogiem?

Gdzie wyciągam ciągle z rękawa tego asa: Panie Boże, nic więcej nie mów, bo sobie przypomnę, co ze mną robiłeś kilkanaście lat temu. Nie wyskakuj mi teraz z faryzeuszem ślepym, bo wiesz, jakie ja mam zranienia? Wiesz, jakie teraz w życiu przeżywam kłopoty?

Co jest tą zewnętrzną stroną?

Pod czym się kryjesz, księże, mamo, tato, babciu, dziadku, studentko, studencie?

Słowo Boże jest zdolne osądzić nas, osądzić nasze serca, nasze pragnienia i myśli. Przyjmijmy to słowo nie jako słowo ludzkie, ale jak jest naprawdę, jako słowo Boże.

Upominanie zaś nasze – mówi św. Paweł – nie pochodzi z błędu ani z nieczystej pobudki, ani z podstępu, lecz jak przez Boga zostaliśmy uznani za godnych powierzenia nam Ewangelii, tak głosimy ją, aby się podobać nie ludziom, ale Bogu, który bada nasze serca.

Oto Bóg bada nasze serca i mówi te słowa.

Przenikasz i znasz mnie, Panie, Ty wiesz, kiedy siedzę i wstaję. Z daleka spostrzegasz moje myśli, przyglądasz się, jak spoczywam i chodzę, i znasz wszystkie moje drogi.

Zanim słowo znajdzie się na moim języku, Ty, Panie, już znasz je w całości. Ty ze wszystkich stron mnie ogarniasz i kładziesz na mnie swą rękę.

W mocy Pana pozdrawiam –

ks. Leszek Starczewski