Opowieść piękna i niebezpieczna
Joz 5,9a.10-12; Ps 34; 2 Kor 5,17-21; Łk 15,1-3.11-12
Ogromna dawka ciepła i miłości spływa z dzisiejszej Ewangelii, ale sporo też tu chłodu i swego rodzaju zmrożenia relacji. Takie jest życie, a Ewangelia to życie. Opowiada o miłości w klimacie nienawiści, która na tę miłość nieustannie poluje.
Piękna jest dzisiejsza Ewangelia i z pewnością nie pierwszy raz ją słyszymy, ale jest też przez to, że piękna, niebezpieczna. Piękna dlatego, że mówi prawdę o Panu Bogu, który decyduje się ukazać, co się wyprawia w Jego Sercu, kiedy widzi, jak Jego dzieci błądzą, gubią się i wracają. A niebezpieczna jest przez to, że możemy się do niej przyzwyczaić, możemy sobie ten obraz wypisać czy nawet wymalować, postawić na biurku i niewiele on będzie do nas mówił.
Przyjrzyjmy się zatem temu przesłaniu, ufając, że działanie Ducha Świętego, w którego mocy Jezus gromadzi nas przy Sercu Ojca, pomoże nam na tyle skutecznie, żebyśmy przyjęli Boże Słowo i odpowiedzieli na nie, to znaczy – coś z nim zrobili, żebyśmy Słowa nie przespali, żebyśmy przez przyzwyczajenie nie odpłynęli w sentymenty, ale rzeczywiście zastanawiając się nad nim, zapytali siebie samych, jak ja się w tym odnajduję?
Zacznijmy od pewnej dawki zmrożenia, chłodu, wypływającego z tej Ewangelii, z przypowieści, w którą Jezus ubrał swe obserwacje.
Młodszy syn – rzeczywistość znana i niejednokrotnie omawiana – wpada na pomysł, że nadszedł już czas, aby się usamodzielnić i rzeczywiście ma do tego prawo. Odchodzi daleko, a z tego usamodzielnienia, jak słyszymy, nie ma jakiegoś nadzwyczajnego efektu. Powiedzmy za ks. prof. Kudasiewiczem, że efektem odejścia jest to, że się ześwinił. Po prostu się ześwinił, zapragnął jeść to, czym żywią się świnie.
Taka jest konsekwencja wyborów podejmowanych przez człowieka na własną rękę. Obraz młodszego syna i tego, do czego ten wybór prowadzi, jest dla nas tego przykładem, jest swoistym sygnałem. Wiąże się też z pytaniem. Ta rzeczywistość oddaje to, co w niej się znajduje. Chyba niewiele jest takich osób, których kiedyś nie napadła chęć odejścia od tego, w czym żyją, od swojej rodziny, od szefa, przełożonego, podwładnych, odejścia od Pana Boga, wybrania się gdzieś daleko. Wyjść z życia, trzasnąć drzwiami i powiedzieć: Dosyć! Chyba niewielu jest takich, którzy nie przeżywali czy też nie będą przeżywać – nie jestem wróżką, ale rzeczywistość to nam podpowiada – takiej właśnie sytuacji.
Jest to konsekwencja zranionej, często bardzo skupionej na sobie, natury ludzkiej. Potrafimy wypalić z takim pomysłem. Daj pieniądze, są moje i dziękuję, po herbatce, do zobaczenia... Istnieje coś takiego i to jest właśnie chłód wpisany w naszą kondycję. Dzisiejsza Ewangelia zawiera przesłanie, że ten chłód kiedyś nadejdzie. Jeśli już był, to wróci, bo po jesieni następuje zima. Przyjdzie taki chłód, przyjdzie oziębienie i zmrożenie naszego serca. Coś będzie nam szeptać: Zostaw, nie wchodź w to, spróbuj na własną rękę... Bez przesady, ciągle to samo...
Drugi motyw chłodu to starszy brat. Zdaje się, że to większy problem i więcej kłopotu będzie miał z nim Ojciec niż z młodszym synem, żeby go zachęcić do powrotu. Starszy brat na tyle zadomowił się, zamieszkał, a może nawet lepiej byłoby powiedzieć – na tyle wynajął to mieszkanie, w którym przebywał, tę rodzinę, że już myślał, że wszystko mu się należy. To właściwie on dysponował majątkiem i to on chciał sobie układać plany na życie. Chłód bije z reakcji starszego brata na decyzję młodszego o powrocie. To się nie kalkuluje. W taki sposób nie podchodzi się do tych sytuacji... Starszy dorzuci jeszcze do charakterystyki młodszego, że roztrwonił majątek ojca z nierządnicami. Wprawdzie nie ma o tym wcześniej mowy, ale kto nie lubi dorzucać w przypływie emocji jakichś dodatkowych oskarżeń na kogoś, kogo mamy na celowniku?
Rzeczywiście jest to chłód pewnego dystansu, odejścia, mimo że starszy syn był bardzo blisko, mimo że codziennie dotykał Ojca, miał do dyspozycji – jak usłyszymy za chwilę w ciepłej nutce Ewangelii – całą ojcowską majętność.
Ten chłód z lekka nam dzisiejszą Ewangelię kończy, bo nie ma radosnego finału: żyli długo i szczęśliwie, za siedmioma górami, rzekami... Spotykamy się z mocnym, zastanawiającym pytaniem. Starszy syn przedstawia swoje pretensje, zastrzeżenia i z nimi zostaje.
Jest to chłód, który na jakimś etapie naszego życia, wiary, nadziei i miłości się pojawia, pojawił bądź pojawi. Chłód dotykający naszego serca. Z tym chłodem trzeba się liczyć, że jest. Nie uciekać, nie udawać, że ja będę zawsze wewnętrznie poruszony, że stan mojej wiary pozostanie taki sam. Biada tym, którzy mają zawsze ten sam stan wiary! Będzie taki chłód! Trzeba go uwzględnić, trzeba go wpisać w repertuar swoich dni, wiedzieć, że podejdzie z różnych stron. Im mocniej zbliżamy się do umiłowanego Pana i Zbawiciela, tym bardziej wyrafinowane będą te ataki, bardziej ukryte, bardziej przebiegłe. Będzie chłód...
Na szczęście – pora na deser – jest też dobry, ciepły klimat, który nie może znajdować się gdzie indziej, jak tylko w Sercu i zachowaniach Ojca. Niektórzy mówią, że to Ojciec marnotrawny – „marnotrawi” miłosierdzie, „marnotrawi” czas dla swoich synów.
Jakie ciepło i jaka miłość z Jego Serca bije? – Mądra miłość. To jest mądra miłość. Nie miłość sentymentalna, która wszystkich traktuje hurtowo, na wszystkich zostawia te same metki, ceny, ale miłość mądra, polegająca między innymi na tym, że dostosowuje się do niepowtarzalnej, nawet najbardziej dramatycznej sytuacji osoby, którą kocha. I tak się rzeczywiście dzieje.
Mądrą miłość widzimy w Ojcu czekającym, czyli w tym, który ma czas, czeka i który – jak wynika bezpośrednio z lektury Ewangelii – wygląda. Bo gdy młodszy syn był jeszcze daleko, On go już ujrzał. To jest mądra miłość, która rzeczywiście jest głęboko poruszona. Wzruszył się głęboko, rozrzewnił się w sobie samym. Nie jest to tylko i wyłącznie stan emocjonalny, ale rzeczywiście Pana Boga bierze, rusza, kiedy człowieka rusza i kiedy człowiek wraca. Jest to mądra miłość, która wie, że ma zareagować, która czeka.
Jeszcze jedną cechą mądrej miłości jest to, że nie załatwia ona spraw z taryfą ulgową, to znaczy nie posyła listu czy wskazówki: Słuchaj, synu, jakby ci coś nie wyszło, to tam jest ciocia Irenka, masz znajomych, oni ewentualnie ci pomogą, tam się będziesz mógł zadomowić. Ewentualnie weź kredyt... Nie, nie! Jest to miłość mądra, która czeka i nie przeszkadza w tym, żeby młodszy syn pomyślał troszkę, wziął życie w swoje ręce. Nie przeszkadza mu też cierpieć.
Pan Bóg się w tym wszystkim objawia, bo – rzecz jasna – Jezus pokazuje Abbę, pokazuje Tatę. Pozwala doświadczyć swojego Tatusia, którego nazywa też naszym Tatusiem, bo takiej miłości doświadcza u Niego, o niej opowiada i ją rysuje w różnych obrazach, również w tej pięknej i niebezpiecznej opowieści o bogactwie miłosierdzia Ojca.
Pan Bóg nie przeszkadza cierpieć. Dopuszcza takie sytuacje, w których może wykluć się większe dobro. Święty Augustyn powie nawet, że jeżeli Pan Bóg dopuszcza zło, to tylko takie, żeby nam się większe nie przytrafiło.
Jeżeli stwarza okazję do refleksji, to znaczy, że jest to mądra miłość. Nie zagłaszcze i nie przeklnie. Mądra miłość stwarza taką okazję do refleksji...
Pan Bóg wychodzi zatem z tą mądrą miłością do młodszego syna – przerywa mu spowiedź. Takie doświadczenie może być średnio przyjemne, wiemy o tym nie tylko z opowieści, ale też z własnego doświadczenia – że jest nieraz przykro, kiedy słuchający w imię Pana przerwie te wyznania, które może pozbawione są ładu i składu, ale wypływają z głębi serca. Ojciec przerywa spowiedź, ale czyni to z ogromną miłością. Nie dlatego, że nie chce słuchać, ale dlatego, że wszystko już jest w porządku. Doszedłeś do wniosków, wracasz. Teraz najlepsze, oryginalne rzeczy, ciuchy, jedzenie. Wszystko przygotowane, żebyś mógł doświadczyć tego, że żyjesz, że wróciłeś ze śmierci, że nastąpiła Pascha – przejście ze śmierci do życia.
Jest to miłość wychodząca również do starszego brata i dopasowująca się do jego sytuacji. Tu znów nie ma taryfy ulgowej. Jest tłumaczenie: Synu, sprawa jest oczywista. Masz udział we wszystkim. Cieszymy się, że do tego udziału wraca twój brat. To jest tłumaczenie – jak powiedzieliśmy wcześniej – nie znajdujące jednoznacznej odpowiedzi, bo nie ma jakiegoś radosnego zakończenia. Pan Bóg zdobywa się na takie tłumaczenie, dając nam ciągle wydarzenia, osoby i czas, byśmy pomyśleli nad tym, czy czasem chłód nie opanował naszego serca, że nas to już nie rusza. Ewangelia piękna, ładna, ale już nas w jakiś sposób nie rusza, jakby nas nie dotyczyła.
Taka mądra miłość w klimacie chłodu, to miłość Niebieskiego Ojca objawiona przez Jego Syna. Miłość, którą dotyka nas w działaniu Ducha Świętego. Miłość silniejsza od pretensji. Tylko silniejszy potrafi przebaczyć. Tylko silniejszy zdobędzie się na to, żeby podjąć dialog i dać szansę. Tylko silniejszy! A siła Niebieskiego Ojca w przebaczeniu paradoksalnie objawia się w bezsile – właśnie w kompromitacji krzyża. To w Chrystusie – powie święty Paweł z lekka rozwydrzonym Koryntianom – Bóg pojednał nas ze sobą.
W tej bezsile, w tym skandalu krzyża, w tej całkowitej niemocy, kompromitacji, Bóg ukazuje ogromną swą miłość, kiedy dokonuje Paschy, czyli przeprowadza przez krzyż do życia. Właśnie w ten sposób.
Nie jest to tylko wydarzenie historyczne – na szczęście – ale rzeczywistość wciąż się rozgrywająca, na nowo, ilekroć powstaje nowy dzień. Co dzień odnawia się ogromna Twa wierność – mówi Księga Lamentacji. Ogromna Twa miłość ciągle jest świeża i nowa. Pan Bóg ma takie zaplecze, takie bogactwo. Nawet gdy my przyśniemy, przykucniemy, ustaniemy w drodze, On się nie zmęczy, nie znuży, nie zaśnie. Jak nam się wyczerpią pomysły i będziemy przeżywać syndrom wypalenia, Pan Bóg się nie wypali i nie zużyje. Jeśli czerpiemy z tego źródła, to ono się nie wyczerpie.
To jest radosna nowina. Dobrze się nad nią zatrzymać. Nie tylko zrobić jej zdjęcie, fotografię, migawkę, ale w nią wejść. Skosztujcie i zobaczcie, przypatrzcie się – śpiewamy dziś w psalmie. Skosztujcie, to znaczy trzeba znaleźć czas, żeby spróbować, żeby wejść w to głębiej, żeby się przypatrzeć, żeby dostrzec, w jaki sposób Pan Bóg za nami chodzi, jak chce nasze sprawy prostować. Gdy patrzymy na Jego Syna, Jezusa Chrystusa, szczególnie w chwili depresji w Ogrójcu, to widzimy, że idzie za nami na kolanach. Idzie za nami na kolanach, szuka nas i chce do nas dotrzeć.
Doświadczenie poszukiwania człowieka, podjęte przez Pana Boga, stało się na tyle bliskie św. Pawłowi, że z całą mocą mówi o przekazaniu mu słowa jednania. On wie, jak wielka jest miłość Pana i nie pozwoli zwyciężyć swoim słabościom, wewnętrznym rozterkom czy różnym zniechęceniom. Będzie głosił słowo jednania. Jak mówi dokładniejsze tłumaczenie kilku wersetów dzisiejszego drugiego czytania: Prosimy, pozwólcie Chrystusowi pojednać się z Bogiem! Prosimy... Bóg kieruje prośbę: Pojednaj się z Bogiem! Woła o to, prosi. To jest Jego propozycja na zniechęcenie świata. To jest Jego pomysł na znużenie, zmęczenie, udręczenie. To jest Jego pomoc.
Pan Bóg ciągle składa zaproszenie do przyjęcia tej propozycji. Póki my żyjemy. Póki żyją pokolenia. Z pokolenia na pokolenie szepczą sobie ludzie, że kto jak kto, ale Pan Bóg nigdy nie zawodzi. Kto się w opiekę odda Panu swemu, śmiele rzec może: mam obrońcę Boga, nie przyjdzie na mnie żadna straszna trwoga. Mówiąc dokładniej: nie przyjdzie na mnie żadne zło, z którego Pan Bóg nie wyprowadziłby dobra, bo wiemy, że Bóg z tymi, którzy Go kochają, współdziała we wszystkim dla ich dobra. Wszystko wyprowadzi na dobre, choć – uwaga – trzeba będzie przejść przez ciemną dolinę.
To przejście, przeprowadzanie nas ze śmierci do życia, przejście z grzechu do wolności dziecka Bożego zapowiadane w Passze świętowanej przez Izraelitów po raz pierwszy po wejściu do Ziemi Obiecanej, staje się oczywiście naszym udziałem, kiedy gromadzimy się na Eucharystii. Tu nas Pan przyprowadza z naszych utartych schematów myślenia, z przyzwyczajeń, które nas kaleczą, zabijają w nas żywą relację z drugim człowiekiem i z Bogiem, przeprowadza nas do życia, przeprowadza nas do Siebie. Jezus Chrystus, który prosi, abyśmy pozwolili Mu pojednać się z Ojcem, przyjmuje grzeszników i jada z nimi.
Piękna jest ta Ewangelia. Piękna, ale i niebezpieczna. Niebezpieczna, bo może się okazać, że słuchając jej tyle razy, już jej nie słyszymy. Już do nas nie dociera.
Dziękujemy Niebieskiemu Ojcu, że czas pojednania i pokoju, który ogłosił swojej Oblubienicy, Kościołowi, to czas przycinania gałązek, czas zwracania uwagi, czas pouczeń, ale wypływających z miłości.
Pytajmy siebie samych, na jakim etapie wiary, nadziei, miłości i relacji z Panem Bogiem jesteśmy?
Gdzie zawędrowaliśmy?
W którym punkcie jest nasze serce?
Dziękujemy Ci, Niebieski Ojcze, że jesteś prawdziwie cierpliwy i ogromnie bogaty w swoich pomysłach na nasze życie. Dziękujemy Ci, za pomysł z Jezusem i za moc Ducha Świętego, w którym stwarzasz nas, przywracasz na nowo, w którym tę martwotę, przyzwyczajenia, rutynę, potrafisz zmiażdżyć i skruszyć – nawet przez cierpienie. Dziękujemy Ci za chwile, w których głęboko poruszony tulisz nas w swoich ramionach. Dziękujemy Ci, że to nie jest bajka o Ojcu miłosiernym i marnotrawnych synach, ale życie, dzięki któremu możemy mieć dalej nadzieję.
Z Panem! –
ks. Leszek Starczewski